
Great Ocean Road
Great Ocean Road, czyli widziałam misia koala więc mogę wracać do domu;) Great Ocean Road to jedna z najpiękniejszych tras nadmorskich na świecie i zarazem największy na świecie ‘pomnik’ poświęcony wojnie. Biegnie ona wzdłuż południowego wybrzeża Australii w stanie Victoria i ciągnie się na odcinku 285 km. Trasa została wybudowana w całości ręcznie, przez żołnierzy-weteranów Pierwszej Wojny Światowej, w hołdzie ich poległym kolegom. Pokonanie całej trasy z Melbourne do Adelaide z noclegiem w Parku Narodowym Grampians zajęło mi dwa dni.
Po drodze warto przystanąć w nieoznaczonych zatoczkach, gdzie często znajdziemy malowniczo położone plaże zewsząd otoczone wysokimi klifami. Ich największą zaletą jest to, że nie ma tam zupełnie ludzi, a więc nie trzeba się nimi z nikim dzielić. Znaczna część trasy Great Ocean Road biegnie wzdłuż wybrzeża, którego odcinek między miastem Torquay, a przylądkiem Otway jest znany jako Surf Coast.


Historic Memorial Arch
The Memorial Arch stanowi początek trasy Great Ocean Road oraz punkt obowiązkowy, przy którym każdy turysta powinien zrobić sobie zdjęcie.

12 Apostołów
Te masywne, wapienne skały wznoszą się na wysokość 45 metrów nad oceanem i powstały około 20 milionów lat temu. Niegdyś było ich 12, stąd nazwa kompleksu, jednak w wyniku dalszych procesów wymywania skał przez wodę, kilka spadło do Oceanu. Obecnie możemy podziwiać 8 z macierzystych skał.

Loch Ard George
Wąwóz, który znajduje się zaledwie kilka minut jazdy samochodem od 12 Apostołów i posiada niewątpliwie jedną z najpiękniejszych plaż Great Ocean Road.

London Arch
London Arch (Bridge) został utworzony przez stopniowy proces erozji. Pierwotnie był sprzężony z lądem. Jednak łuk linii brzegowej zawalił się niespodziewanie w roku 1990 pozostawiając 2 turystów osiadłych na zewnętrznej części, do czasu, gdy zostali uratowani przez helikopter.

Otway’s Rainforest
Sceneria zaczyna się zmieniać bardzo drastycznie, gdy przemieszczamy się od słonecznego wybrzeża Apollo Bay do umiarkowanego lasu deszczowego. Las deszczowy Otway jest wręcz wymarzonym miejscem, aby zatrzymać się i zaczerpnąć świeżego powietrza podczas spaceru wśród bujnej roślinności. Niektóre drzewa wznoszące się nade mną mają ponad 100 lat. Jest to istna oaza spokoju i relaksu.

Trasę do naszego miejsca noclegowego można w zasadzie nazwać jednym wielkim slalomem gigant. Myślałam, że będąc w Australii trzeba się nieco wysilić, aby spotkać kangura, a wcześniej słyszane historie są mocno wyolbrzymione. Nic bardziej mylnego. Wystarczy wyjechać poza miasto i robi się naprawdę niebezpiecznie. Samochód, którym przemieszczaliśmy się do 1/3 wysokości szyby miał przymocowaną kratę i już wiem dlaczego…na wypadek zderzenia z kangurem. Po zmroku wychodzą z ukrycia i zaczynają migrować, przez co stają się szczególnie niebezpieczne.


Na noc dotarliśmy do dormitorium i tu zderzenie z drugim bardziej niebezpiecznym obliczem Australii. W pokoju na poduszce ogromny pająk, który sprawił, że tak szybko jak do niego wpadłam, jeszcze szybciej wyprułam. Nasza grupa została podzielona pomiędzy trzy sześcioosobowe pokoje. W moim towarzystwo było bardzo multikulturowe: Indie, Korea, Belgia, Włochy, UK no i ja Polska. Na śniadanie tosty z vegemite, czyli tradycyjne australijskie smarowidło do chleba z wyciągu z drożdży z warzywami i przyprawami. Bardzo specyficzny smak, do którego jak się okazało trzeba dorosnąć. O dziwo lody o tym smaku przywodzą mi na myśl solony karmel.
Drugi dzień to kolejne przystanki i zapierające dech w piersi widoki.
Reed’s Lookout
Reed’s Lookout stanowi jedną z najpopularniejszych platform widokowych w całym regionie. Punkt obserwacyjny, z którego można podziwiać pofałdowany, górski krajobraz oraz otaczającą scenerię z nowej perspektywy.

Silverband Falls
Obszary otaczające Great Ocean Road pełne są lasów, parków narodowych i wodospadów. My zatrzymaliśmy się przy Silverband Falls, który można podziwiać z dwóch platform widokowych: jednej na szczycie wodospadu, a drugiej u jego podnóża. Byliśmy tam w porze suchej więc niestety nie było dużej ilości wody, ale widok wciąż był imponujący.

Pink Lake
Różowe jezioro, którego kolor wywodzi się z pigmentu wydzielanego przez mikroskopijne glony. Intensywność różu zmienia się wraz z ilością wody w jeziorze. Gdy jezioro jest bardziej suche, więcej białego światła odbija się od skrystalizowanej wody, zmniejszając wpływ różu.

Australia zaskakuje mnie na każdym kroku. Misie koala na drzewach, tych samych, na których gnieżdżą się kolorowe papugi, które u nas można spotkać jedynie w sklepach zoologicznych.


Na wieczór dotarliśmy do Adelaide, czyli miasta pośrodku niczego. Zupełnie odmienne od Melbourne. Charakteryzuje je niska zabudowa i początkowo wydawalo mi się opustoszałe, ale jak się okazało po zmroku tętniące życiem. Jest to miasto typowo akademickie.
Cały wyjazd upłynął pod znakiem utworu Shotgun, który już na zawsze przywodzić będzie na mą myśl wyprawę do Australii. Posłuchajcie i sami przekonajcie się dlaczego.
Jeżeli jesteś fanem piękna natury, miejsce to zachwyci Cię swoją egzotyką i pozorną niedostępnością. Zdecydowałam się na wycieczkę z Wildlife Tours Australia, którą mogę polecić Wam z czystym sumieniem.
Zapraszam również na pierwszą część relacji z mojego pobytu w Australii.


6 komentarzy
Bee
Jestem 🙂 Piękne zdjęcia i ciekawa opowieść i piosenkę będę cały wieczór nucić 🙂
Kasia
Jak miód na moje serce😘
Mrotschny
Czy wszystkie miejsca które odwiedziłaś są dostępne dla indywidualnego turysty, bez korzystania z agencji?
Kasia
Tak, wszystkie atrakcje są dostępne dla indywidualnego turysty. Jedyne czego potrzebujesz to samochód:)
Kasia z Wyspy Inspiracji
Niesamowite zdjęcia! WIerzę, że wkrótce sama znajdę się w Australii by odbyć jedną z wielu podróży życia. 🙂 Mi piosenka Ezry towarzyszyła za to w Szkocji, podczas tygodniowego roadtripu 😉
Travel Bug
Niesamowite były widoki:) żałuję tylko, że nie mogłam spędzić tam więcej czasu, ale przynajmniej teraz mam powód, żeby wrócić i zobaczyć resztę☺️